Jan Gliński
Absolwent Technikum Budowlanego w Białymstoku. Od 1987 r. posiada uprawnienia do prowadzenia samodzielnych funkcji projektanta oraz kierownika robót budowlanych.
Od 1973 roku w branży budowlanej, pracował w wielu przedsiębiorstwach na terenie woj. podlaskiego. W latach 2001–2019 zatrudniony w Unibep SA jako kierownik działu obsługi gwarancyjnej. Obecnie jest na emeryturze.

Jeziorna

Rozmowa z Janem Glińskim, byłym pracownikiem Unibep SA, który był odpowiedzialny za realizacje inwestycji zleconych przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa

Czy pamięta Pan pierwsze miejsce pamięci na Ukrainie, które zostało zrealizowane przez Unibep?

Jan Gliński: Przygoda z miejscami upamiętnień zaczęła się przez… przypadek. W ramach współpracy Unibepu i Budimeksu prowadziliśmy wiele prac na Ukrainie. Wybudowaliśmy chociażby dwie polskie szkoły w tym kraju – w Gródku Podolskim i w Mościskach, realizowaliśmy pawilony handlowe m.in. we Lwowie i Czerwonogrodzie. W związku z 60. rocznicą tragedii wołyńskiej Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zgłosiła się do Budimeksu z propozycją postawienia miejsca upamiętnienia w miejscowości Poryck (na Ukrainie nosi nazwę Pawliwka). To nie była duża inwestycja – według projektu należało wykonać dwa krzyże, dwie tablice z nazwiskami ofiar oraz wykorzystać trzy stare kolumny, które miały być konstrukcją dzwonnicy. Budimex zapytał szefów Unibepu, czy nie podjęlibyśmy się wykonania tego zadania? Usłyszałem od swego prezesa: „Janek, twoje doświadczenie z pracy na Wschodzie jest tutaj bezcenne, na pewno sobie poradzisz”. Wszystko policzyliśmy i złożyliśmy do Rady Ochrony ofertę, która została przyjęta. To było pierwsze miejsce upamiętnienia, które realizowaliśmy.

Ale łatwo nie było…

To fakt. Mimo że Unibep miał wszystkie zgody i pozwolenia na budowę miejsca upamiętnienia, praca szła bardzo ciężko – zakres robót, który był opisany na tydzień, przedłużył się do ok. półtora miesiąca. Były potworne kłopoty z komunikacją – mimo że mieliśmy telefony komórkowe, to musieliśmy jechać po kilkanaście kilometrów, by mieć zasięg, by móc się z kimkolwiek porozumieć. Trzeba pamiętać, że to było 15 lat temu…

Ale kłopoty komunikacyjne nie były największym problemem…

Najgorsza była współpraca z miejscową władzą i lokalną społecznością. Gdy były oficjalne wizyty, np. sekretarza Rady Ochrony Andrzeja Przewoźnika i gubernatora ukraińskiego regionu, wszystko wydawało się dograne i wyjaśnione. Gdy polska delegacja odjeżdżała, przeżywaliśmy trudne. Dochodziło do różnych niemiłych zdarzeń. Na przykład w dniu, gdy zaplanowaliśmy wykonanie fundamentów pod krzyże i tablice, spotkała nas niemiła niespodzianka – przyjeżdżamy rano na miejsce, a tutaj wszystkie wykopy są zasypane, zasadzona trawa. Betoniarki już stały w bramie wjazdowej, a my musieliśmy szybko robić nowe wykopy. Koszmar. Ale jestem człowiekiem upartym, nie zrażają mnie nawet duże problemy… Pamiętam, że projekt musiał zostać zmodyfikowany – w Porycku stanęły dwa krzyże i dwie tablice. 11 lipca 2003 roku pomnik został odsłonięty przez prezydentów Aleksandra Kwaśniewskiego i Leonida Kuczmę. Był to pierwszy pomnik ofiar ukraińskich nacjonalistów, na który zgodziły się ukraińskie władze.

Współpracował pan z Andrzejem Przewoźnikiem

Przy okazji realizacji pomnika w Porycku poznałem pana Andrzeja Przewoźnika. Był on bardzo oddany sprawie upamiętnienia miejsc, gdzie żyli Polacy. Jako Unibep udowodniliśmy, że umiemy się poruszać po trudnym, ale i delikatnym terenie, czyli po Ukrainie. Pamiętajmy, że ciągle dotykaliśmy niełatwej, pogmatwanej historii. Naszym celem był szacunek do pochowanych tu Polaków, bez zrażania do siebie lokalnego społeczeństwa. Myśmy swoje robili spokojnie, bez rozgłosu. Musiałem „przestawić się”: przecież budowaliśmy polskie miejsca pamięci na ziemi ukraińskiej i to oni są tam gospodarzami i właścicielami. To oni dyktowali wszystkie warunki, mogli kazać nam coś zmienić. Albo mogli zakazać wstępu na jakiś teren.

Jak przebiegała praca na poszczególnymi projektami?

Zanim cokolwiek zrobiliśmy na Ukrainie, wcześniej specjalna ekipa jechała na miejsce, na rekonesans logistyczny i… historyczny. Musieliśmy przecież wiedzieć, jak tam dojechać, jaki jest potencjał podwykonawców, jaka jest logistyka itd. Na podstawie tej wizyty była przygotowana oferta dla Rady Ochrony. Chcę jednak podkreślić, że jadąc na rekonesans, miałem już projekt, co chcemy postawić w danym miejscu. Może nie zawsze wszystkie uzgodnienia i projekty były zrobione przez architektów, ale ogólny zarys inwestycji był znany.

Jak przebiegał taki rekonesans?

Odnalezienie miejsc pamięci zajmowało czasem więcej czasu niż samo wykonanie zlecenia. W takich przypadkach ludność miejscowa była bardzo pomocna. Szukaliśmy najstarszych mieszkańców i pytaliśmy ich, gdzie są interesujące nas miejsca. W większości przypadków otrzymywaliśmy pomoc – opowiadali, co się stało, gdzie zostali pochowani Polacy. Co znamienne – im dalej na wschód Ukrainy, tym było łatwiej rozmawiać z ludźmi i władzami.

Prócz mieszkańców, na pomoc jakich instytucji mogliście liczyć?

Po dwóch pierwszych realizacjach miejsc pamięci doszedłem do wniosku, że trzeba zaprzyjaźnić się z polskimi konsulatami, bo potrzebowaliśmy ich pomocy. Przejęliśmy chociażby przewóz elementów granitowych przez granicę, bo wszystkie części pomników były wykonywane w Polsce, a na Ukrainie następował jedynie ich montaż. Konsulowie bardzo nam pomogli, np. przy okazji odpraw celnych. Proszę sobie wyobrazić cztery tiry wyładowane granitem i piaskowcem, które stoją na przejściu granicznym. Kolumna składała się z samochodu policyjnego, auta straży granicznej, auta z Unibepu, czterech tirów, a całość zamykał kolejny samochód policyjny. I taki transport jechał do Lwowa, gdzie w ciągu jednego dnia została zrobiona odprawa celna, a to oznaczało, że można było swobodnie dysponować materiałami, które przyjechały z Polski. To znacznie ułatwiało i przyspieszało pracę.

Kto bezpośrednio wykonywał prace przy miejscach pamięci?

Byliśmy skazani na współpracę z polskimi konsulatami, z ukraińskimi władzami miejskimi, lokalną społecznością, ale i ukraińskimi firmami podwykonawczymi. Dlatego główne prace budowlane w miejscach upamiętnienia robiła firma ukraińska, której szefem był człowiek mający polskie korzenie. Poznałem się z nim przy okazji pracy w szkole w Mościskach. Zapytałem, czy zechce współpracować przy budowie miejsc upamiętnienia. Zgodził się. Obecnie jesteśmy bardzo zaprzyjaźnieni.

To, że jednocześnie słychać było język polski i język ukraiński, pozwalało nam bezpiecznie i dobrze budować. Ale były też nieprzyjemne momenty. Ukraińcy prowokowali, czasem mówili: dlaczego służysz polskim panom? Na szczęście nie zdarzało się to często. Zdarzyło się, że wszystko przygotowaliśmy, m.in. wymurowaliśmy ogrodzenie i wystarczyło przywieźć oraz zamontować tablice, kiedy okazało się, że ktoś zaorał pole wokół pomnika i musieliśmy wynająć ciężkie traktory gąsienicowe, by móc dostarczyć tablice na miejsce.

A jaką inwestycję z tego segmentu uznał Pan za najważniejszą?

Trudno powiedzieć, która była najważniejsza – wszystkie były dla nas bardzo ważne. Ale najbardziej prestiżowa była budowa cmentarza w Bykowni.

Największa inwestycja Unibep SA związana z miejscami upamiętnienia?

To zdecydowanie czwarty cmentarz katyński, czyli Bykownia w Kijowie, zrealizowany w 2012 roku. Bykownia „przewijała się” w rozmowach z Andrzejem Przewoźnikiem od 2005 roku. Niestety minister Andrzej Przewoźnik nie doczekał zakończenia tej realizacji, zginął w katastrofie smoleńskiej. Inwestycję kończyliśmy z sekretarzem Rady Ochrony Andrzejem Kunertem.

Realizacja Cmentarza Wojskowego w Bykowni była nie lada wyzwaniem. Także pod względem historycznym. Według szacunków właśnie w tym miejscu spoczywają szczątki części z 3435 obywateli polskich z tak zwanej „ukraińskiej listy katyńskiej” – w tym oficerów wojska polskiego, policjantów i urzędników, ofiar zbrodni katyńskiej, których miejsca pochówku do tej pory oficjalnie nie odnaleziono. Na terenie lasu odkryto liczne przedmioty pochodzenia polskiego (przeszło 4000 sztuk), w tym m.in. jamę o rozmiarach 3 x 3 m głęboką na 2,5 m, zawierającą wyłącznie przedmioty polskie należące do wielu osób, np. ponad 70 par polskich butów wojskowych. Łączna liczba polskich ofiar pochowanych w tym miejscu została oszacowana przez archeologów na ok. 1700. 30 czerwca 2011 roku w Bykowni odbył się symboliczny pogrzeb 492 polskich ofiar wydobytych z dołów śmierci.

W trakcie budowy cmentarza w Bykowni od strony ukraińskiej przejęliśmy znaczną część robót przy cmentarzu. Zrobiliśmy i drogę dojazdową, i doprowadziliśmy na miejsce prąd. Został wybudowany cmentarz z tablicami, gdzie znalazły się nazwiska ok. 3,5 tysiąca ofiar z listy tzw. ukraińskiej. Unibep zrealizował całą część konstrukcyjno-budowlaną, wszystkie elementy granitowe wykonała firma Furmanek.

Czy wszystkie inwestycje kończyły się uroczystościami?

Wszystko zależało od skali i zaangażowania politycznego władz Polski i Ukrainy. Bykownia była wyjątkowa – 28 listopada 2011 roku Prezydent RP Bronisław Komorowski i Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz wmurowali akt erekcyjny pod budowę Polskiego Cmentarza Wojennego w Bykowni, zaś uroczyste otwarcie i poświęcenie cmentarza nastąpiło 21 września 2012 roku z udziałem obu prezydentów oraz okolicznych mieszkańców. Pamiętam, że w Borszczówce miała miejsce uroczystość otwarcia miejsca upamiętnienia, podobnie w Jeziornej. Ale np. w Lidawce nie było uroczystości.

Były też miejsca upamiętnienia w Norwegii…

Pomogliśmy wyremontować i uporządkować cmentarz w Håkvik, ok. 12 km od Narwiku w Norwegii, na którym są groby żołnierzy Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich. To samo zrobiliśmy na cmentarzu w Narwiku, którym opiekuje się Polka mieszkająca w Norwegii. To był taki czyn społeczny naszych pracowników…

Jak z perspektywy czasu ocenia pan swoje działanie – to była praca czy pasja?

Zawsze pasjonowałem się historią, zwłaszcza II wojny światowej, ale nigdy nie przypuszczałem, że budowa miejsc pamięci może tak wciągnąć i pochłonąć. Poznałem historię Polski na Ukrainie z drugiej strony, innej, często mało znanej. Było przy tym wiele emocji, a historia tych miejsc, tych wydarzeń, nigdy nie była biało-czarna. Jest to cała paleta szarości. Wiem, że ludność cywilna dba o miejsca upamiętnienia. Przy okazji chociażby Wszystkich Świętych są i znicze, i kwiaty, ktoś sprząta groby. Jestem dumny z tego, że moja firma „dołożyła swoją cegiełkę” do upamiętnienia Polaków, którzy zginęli za granicą. Bo najważniejsza jest pamięć – na historii można budować przyszłość.